Ona, śliczna, dziewczyna o ciemnobrązowych oczach i
kasztanowych, falowanych włosach opadających na ramiona. On, przystojny brunet
o zniewalająco pięknych, niebieskich tęczówkach. Młodzi, zakochani... Byli ze
sobą długo. Przy jego częstych trasach koncertowych, wyjazdach, utrzymanie
związku było czymś nieziemsko trudnym. Ale wystarczyło tylko chcieć. Oni
chcieli. Z każdym dniem mocniej w sobie zakochani. Wpatrzenie w siebie jak w
święty obraz. Było pięknie jak w baśni... A w każdej, nawet najpiękniejszej
baśni nadciągają czarne chmury.
Wspólny wypad, zwykła impreza ze znajomymi. Upojeni
alkoholem opuścili klub i pożegnali swoich towarzyszy.
-Jedziemy kochanie...- język plątał mu sie na wszystkie
strony
-Louis.. nie próbuj wsiadać za kółko- szarpnęła go za rękaw-
nie żartuj nawet!
-Daj spokój. Panuję nad wszystkim. Zaufaj mi- otworzył drzwi
gramoląc się do samochodu- zaufaj mi..
Niepewnie wsiadła na miejsce pasażera. Dlaczego? Bo ufała mu
bezgranicznie. Bez względu na wszystko, ufała mu i tego wieczora to był błąd. Z
resztą.. byli pijani. To może ich nie usprawiedliwia, ale chociaż w pewnym,
małym stopniu tłumaczy jej naiwność i brak jego odpowiedzialności. Do tego
wyjątkowo niesprzyjająca, londyńska deszczowa aura.
Jednak on, nie zapanował nad wszystkim. Nie zapewnił jej
bezpieczeństwa. Wpadli w poślizg. Jedna wywrotka, druga... dachowali. Poczuła
ciepły dotyk. Spojrzała na niego. Zakrwawiona twarz, rozcięta warga. Uścisnął
mocno jej dłoń. Usłyszała ciche 'Kocham Cię' i odpłynęła.
Dziś? Dokładnie dziś mijają cztery miesiące od wypadku. Ona,
przez te miesiące, codziennie czuwała przy jego szpitalnym łóżku. Ona, z każdym
dniem mocniej zakochana. Wpatrzona w niego jak w święty obraz. On? Blade
policzki, piękne niebieskie tęczówki ukryte pod zamkniętymi od miesięcy
powiekami, malinowe usta kurczowo zaciśnięte... niezmiennie od czterech
miesięcy. Dziewczyna po raz kolejny przyszła odwiedzić swojego ukochanego.
Usiadła na metalowym krzesełku, gładząc swój okrąglutki brzuszek. Uśmiechnęła
się delikatnie. Podniosła wzrok i rozejrzała się. Chłodne barwy pokoju z każdym
dniem przytłaczały ją coraz bardziej. Pikające urządzenia nieznośnie mąciły jej
w głowie. Pod jego łóżkiem leżała torba z ubraniami. Sięgnęła delikatnie po
bagaż. Zahaczyła o stojak wyrzucając całą jej zawartość. Jej uwagę przykuła
koszulka w paski i czerwone rurki. Jego ulubiony zestaw. Podniosła bluzkę i
przyglądała się jej. Kurczowo trzymając ją w rękach, wiedziała, że on już nigdy
jej nie założy. Zaciągnęła się jej słodkim zapachem. Myślami powróciła do
przeszłości. Jego pocałunki, objęcia, ciepły i delikatny dotyk. Tak bardzo
chciała znów to poczuć. Lecz wiedziała, że już nigdy tego nie doświadczy.
Odłożyła koszulkę mokrą od łez, otarła podkrążone powieki i delikatnie
zarumienione policzki. Chwyciła go za rękę. Liczyła na uścisk... jakikolwiek
znak. Cud. Tak bardzo chciała teraz doświadczyć cudu. Wpatrzona w jego piękną
twarz zaczęła mówić. Ale nie tak jak codziennie. Dziś nie opowiadała o tym co
robiła, co jadła, jaka jest pogoda czy jak mają się jego przyjaciele. Dziś
miała się pożegnać. Tak... nastąpiła decyzja o zakończeniu życia jej
ukochanego. Nie potrafiła się z tym pogodzić. Ale lekarze tłumaczyli, że nie ma
sensu tego ciągnąc... Nie wiedziała co mu jeszcze powiedzieć. Łzy spływały po
jej policzkach, głośno uderzając o metalowe obramowanie łóżka. Tak bardzo
chciała znów go usłyszeć. Ostatni raz...
-Kocham Cię- wyszeptała drącym głosem- oboje Cię kochamy...-
po raz kolejny pogładziła swój brzuszek- ciekawe jakbyś zareagował. Gdybym zdążyła
Ci powiedzieć. Dlaczego dopiero po wypadku się o tym dowiedziałam. Tak bardzo
chciałabym widzieć Twoją radość, niepohamowane szczęście- zaśmiała się przez
łzy- chciałabym wybierać z Tobą jego imię, łóżeczko, wózek, ubranka... rodziców
chrzestnych- zawiesiła głos - Lou.. myślałam, że jestem silna ale chyba nie
poradzę sobie...- ręce zaczęły jej mimowolnie drżeć. Krople łez wytyczały
wilgotne pasma na jej policzkach- wiesz... chciałabym, żeby był taki sam jak
Ty. Lojalny, szczery, pełen radości...- wzięła głęboki oddech- Na pewno będzie taki
jak Ty- uśmiechnęła się delikatnie- czas się pożegnać. Chciałabym odejść razem
z Tobą, ale wiem, że mam dla kogo żyć. Wierzę, że się spotkamy i wtedy już nic
nas nie rozdzieli. Ale teraz żegnaj... na jakiś czas- nachyliła się nad
łóżkiem. Jej łzy spadały na jego twarz. Delikatnie palcami dotknęła jego ust.
Chciała na zawsze zapamiętać każdą jego cząstkę. Słonymi od łez wargami musnęła
jego usta. Ostatni, nieodwzajemniony pocałunek- Kocham Cię...- powiedziała i
wyszła.
-Lou, kochanie nie biegaj- powiedziała ciepłym głosem do
uśmiechniętego trzylatka- chodź tutaj- poprosiła, na co chłopczyk stanął obok
niej- pomożesz mi?- uśmiechnęła się. Chwyciła za czerwoną różyczkę i dała ją
chłopcu do ręki- Daj ją na grób- wskazała ręką i kucnęła by zapalić znicz.
Nagle usłyszała słodki głosik swojego synka. Podniosła głowę i spojrzała w jego
stronę
-Proszę tatusiu- powiedział kładąc kwiat- wiesz.. nigdy Cię
nie widziałem, ale bardzo Cię kocham. Mamusia opowiadała mi, że byłeś bardzo dobrym
człowiekiem. I mówi, że ja tez taki będę- uśmiechnął się i wrócił do kobiety
-Kochanie, Ty już jesteś taki jak tatuś- powiedziała
spoglądając w jego piękne niebieskie oczy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz