Rozłożyłam się na kanapie, kurczowo trzymają w dłoni
pilota. W zasięgu mojej ręki stała spora miska wypełniona po brzegi pachnącym
popcornem, a na stoliku postawiłam butelkę coca-coli. Miałam już wszystko, co
było mi potrzebne, by dobrze się bawić, spędzając samotnie ten październikowy
wieczór. Włączywszy telewizor, przeskakiwałam z kanału na kanał, usiłując
znaleźć coś w miarę ciekawego. Niestety tego dnia na każdym programie obejrzeć
można było tylko mrożące krew w żyłach horrory z wampirami i wilkołakami w roli
głównej, ewentualnie „animowane” bajki o słodkich mumiach przygniecionych przez
tysiącletnie bandaże. Boże, za jakie grzechy…
Normalni ludzi wyszli tego dnia na ulice Londynu,
spotykając się nie tylko ze znajomymi, ale także z zupełnie obcymi osobami, by
uczcić Halloween. Jako że należałam do wyjątków i, łagodnie to ujmując, nie
przepadałam za tym doszczętnie porytym świętem, siedziałam teraz zaszyta w domu,
starając się nie wracać uwagi na radosne śmiechy pomieszane z wrzaskami grozy,
dobiegające zza okna. Jak ktokolwiek mógł się w to wszystko bawić?!
Westchnęłam z rezygnacją, podjadając trochę ciepłego
popcornu.
Tego dnia zdecydowałam się opuścić moją kryjówkę tylko
raz i powód był naprawdę istotny – skończyła mi się ważność biletu autobusowego.
Gdy tylko przekroczyłam próg domu, rzuciłam się pędem w stronę najbliższego
sklepu, taranując przy tym sporą część ludzi, przechadzających się chodnikiem.
Reszta zdążyła odskoczyć i przyglądając się z dezaprobatą mojemu braku kultury,
ruszali dalej, by zdążyć na imprezy organizowane z okazji Halloween. Gdy tylko
doładowałam oyster, natychmiast wróciłam do domu.
Sądzicie, że to dziwne, ale ja wcale tak nie uważam!
Po prostu nie lubię tego chorego dnia, jasne? Przerażają mnie te wszystkie
opowieści o duchach, nawiedzonych domach i wiedźmach z czarnymi kotami. Szczerze
mówiąc, za każdym razem, gdy mijałam wywieszone w oknach szkielety czy zrobione
z dyni lampiony, przez moje plecy przebiegał dreszcz przerażenia. Dziś miałam
ochotę najzwyczajniej w świecie udać, że tego dnia nie ma, ale wszystko dookoła
mnie działało na moja niekorzyść.
Jęknęłam, przełączając kolejny film, w którym wampir
wstawał z trumny.
I wtedy usłyszałam dzwonek do drzwi. Zamarłam,
przysłuchując się dziwnym odgłosom zza okna. Nagle zrobiło się przerażająco
cicho, nieproszony gość widocznie starał się nie zdradzić swojej obecności.
Przez głowę przemknęła mi myśl, że podobnie odbywa się to wszystko w horrorach.
Samotna dziewczyna, pusty dom, pukanie i ta cisza wisząca w gęstniejącym
powietrzu…
- Boże, żeby tylko nie te dzieci – szepnęłam
niechętnie.
Może i to święto działało mi na nerwy, ale jakoś nigdy
nie potrafiłam nie otworzyć drzwi dzieciom, starającym się o cukierki. Były
takie urocze! Zwykle po tym, jak upchałam w ich małych piąstkach pół reklamówki
słodkości, gniewałam się sama na siebie. Nie mogłam być taka słaba. Skoro
ustaliłam już, że nie angażuję się w obchody tego dziwnego dnia, to…
Kolejny raz ktoś zadzwonił i zaraz po tym do moich
uszu dobiegło natarczywe pukanie, jakby gość obawiał się, że dzwonek do drzwi
jest zepsuty. Westchnęłam z rezygnacją, powoli podnosząc się z kanapy. Cholera,
jeszcze tego mi brakowało. Przeszłam przez długi korytarz i przystanęłam,
nasłuchując. Cisza.
Po chwili wahania i wewnętrznej walki z samą sobą,
przekręciłam klucz w zamku i nacisnęłam klamkę. Rozejrzałam się dookoła,
próbując ustalić, kto tym razem mnie nachodzi. Zanim odszukałam wzrokiem
przybysza, usłyszałam trzy głosy, drące się jak opętane „CUKIEREK ALBO PSIKUS!”,
złowieszczy rechot, który przyprawił mnie o dreszcz i głośny wybuch. „Jezus
Maria!” przebiegło mi przez myśl. Cofnęłam się do tyłu, wrzeszcząc wniebogłosy i zasłaniając twarz w razie
nieoczekiwanego ataku. Do moich uszu dobiegł dziwny syk i otoczyła mnie chmura
dymu. Kompletnie przerażona rzuciłam się gdzieś w bok i runęłam na ziemię, wciąż
nie mogąc powstrzymać wycia, wydobywającego się z mojego gardła.
Boże, co to było?!
- O cholera! – ktoś jęknął i poczułam czyjąś silną
dłoń zaciskającą się ma moim ramieniu, co przyprawiło mnie o jeszcze większy
napad paniki.
- ZOSTAW MNIE!
- wydarłam się, próbując uwolnić swoje ciało z uścisku.
Szamotałam się jak ptak zamknięty w klatce, ale ręka
bandziora i tak kurczowo mnie trzymała. Napastnik przyciągnął mnie do siebie,
zatykając moje usta swoją dłonią, ale natychmiast odsunął się, gdy poczuł na
swojej skórze moje zęby. Nie wiem, co mnie opętało. Nie potrafiłam przestać
krzyczeć, mimo iż jakaś część mnie rozumiała już, że to nie napad potencjalnego
mordercy ale „niewinny żart”.
- Boże, ona mogła doznać szoku! – usłyszałam, zanim
mój oprawca wywlókł mnie na zewnątrz.
- Już, spokojnie – powtarzał ktoś tuż przy moim uchu,
ale nie miałam w sobie wystarczająco odwagi, by otworzyć oczy. – To był tylko
żart, nie bój się.
Jego słowa powoli docierały do mojego umysłu.
Żart…
Szybkim ruchem otworzyłam oczy, odskakując od
obejmującego mnie chłopaka. Dym opadł, a ja mogłam już bez problemu zauważyć
piątkę chłopców, mniej więcej w moim wieku, którzy dzierżąc w rękach tory z
cukierkami, gapili się na mnie z szeroko otwartymi oczami.
- ODBIŁO WAM KOPLETNIE?! KTOŚ WYŻARŁ WAM MÓZGI, CZY CO
JEST Z WAMI NIE TAK?! – wydarłam się, gdy w końcu zrozumiałam, co tak naprawdę
się stało.
- Jezu, przepraszam – odezwał się gość z przebraniu
Spider Mana, podchodząc do mnie. – Nie chcieliśmy aż tak cię przestraszyć!
- Jesteście chorzy umysłowo – stwierdziłam z
przekonaniem, biorąc głęboki wdech.
Nigdy w życiu – powtarzam: nigdy w życiu – nie
przydarzyło mi się coś takiego! Owszem, odwiedzali mnie nieraz znajomi, próbując
zrobić mi głupi kawał, ale zwykle kończyło się na krótkim wrzasku i chwilowym
zatrzymaniu akcji serca. Ale nikt nigdy nie zrobił mi czegoś takiego. Mogłam
dostać zawału!
Mierzyłam wściekłym spojrzeniem piątkę chłopców,
którzy najwyraźniej byli nieco zdezorientowani i nie mieli pojęcia, jak się zachować. Chyba
było im trochę głupio, że aż tak mnie przestraszyli i szczerze mówiąc, ja też
wstydziłam się trochę mojej reakcji. W sumie nic dziwnego, zachowałam się jak
kretynka! Nie dość, że wydarłam się na tyle głośno, że cały północy Londyn
słyszał moje przerażenie, to w dodatku ugryzłam tego chłopaka… Kto normalny nie
spodziewa się w Halloween podobnych wizyt?! Boże, oni musieli stwierdzić, że
jestem upośledzona!
Nie wytrzymując, parsknęłam śmiechem, jeszcze bardziej
dezorientując tym moich niesproszonych gości. Jeden z nich, prawdopodobnie ten,
który wyciągnął mnie z domu, ściągnął swoją opaskę na oko – chłopak był
przebrany za pirata, cóż za oryginalność – ukazując przy tym swoją twarz.
- Wiedziałem, że to nie wypali – mruknął.
Na moment mnie zatkało. Stałam jak kołek, wpatrując
się jak zahipnotyzowana w postać chłopaka, który nie dość, że był cholernie
przystojny… to w dodatku był moim idolem! „To nie Zayn Malik, to nie Zayn Malik”
powtarzałam sobie w myślach, nadal nie mogąc się ruszyć. „To nie może być on!”.
Jedyne, na co się zdobyłam, to zamknięcie ust, które jeszcze przed chwilą były
szeroko otwarte. Cholera, ten chłopak,
który stał teraz przede mną był tak łudząco do niego podobny! Te same włosy, te
same oczy, te same usta, ten sam uśmiech i głos… A może to ja uderzyłem się w
głowę, upadając.
- Druga faza szoku – usłyszałam cichy szept któregoś z
pozostałych.
- Nie sądzę.
Powiedziałbym raczej, że albo jest naszą fanką, albo to miłość od pierwszego
wejrzenia – powiedział drugi z nich.
Oderwałam wzrok od chłopca, przyglądając pozostałej
czwórce. Czy to możliwe, że oni…?
Na moich policzkach natychmiast pojawił się szkarłatny
rumieniec.
- Musicie obgadywać mnie, kiedy stoję metr od was? –
spytałam z sarkazmem.
- To nie jest obgadywanie. Skąd wiesz, że nie prowadzę
obserwacji w ramach badań naukowych?
- Bo cię znam, Lou – odparłam bez namysłu.
Zrozumiawszy znaczenie własnych słów, szybko
podniosłam rękę do ust. Skąd wiedziałam, że to akurat on? Przecież był w
przebraniu, jego twarz była niewidoczna. Po głosie? Nie miała pojęcia dlaczego,
ale byłam w stu procentach pewna, że przede mną stoi One Direction we własnej
osobie. A raczej w pięciu osobach. Świetnie, więc nie dość, że zrobiłam z siebie
kompletną kretynkę, to jeszcze widzieli to moi idoli. A najlepsze w tym
wszystkim było to, że jednego z nich bez namysłu dziabnęłam w dłoń. Boże, co za
kompromitacja…
- Cześć! – rzekł chłopak, który do tej pory przyglądał
mi się w milczeniu. – Jestem Niall.
Wciąż tkwiąc w stanie pomiędzy szokiem a bezgraniczną
radością, przywitałam się z chłopcami i zaprosiłam ich do środka. Nie ukrywałam
już, że jestem Directioner, zresztą, trudno się było nie domyślić po mojej
reakcji na ich widok. Korytarz był nieco zdemolowany po ich wielkim wejściu, ale
teraz jakoś nie miałam im tego za złe. Zrobiłam chłopcom gorącą herbatę, bo na
dworze było dziś wyjątkowo chłodno, tym bardziej, że za oknem zapadł już
zmrok.
- Rozumiem, że lubicie być oryginalni – mruknęłam,
stawiając przed nimi kubki z ciepłym napojem.
Czułam się przy nich dziwnie swobodnie. Zupełnie
jakbym znała ich od kilku miesięcy, a nie kilku minut po tym, jak prawie
doprowadzili mnie do tragicznej śmierci, a ja zwyzywałam ich od psycholi. Nieźle
się zaczęło.
- Jeszcze raz przepraszamy – wtrącił Liam po raz
dziesiąty w ciągu kilkunastu minut. – Nie mieliśmy zamiaru…
- Nie kłam, Li. Mieliśmy zamiar – przerwał mu Louis,
uśmiechając się sam do siebie. – No, może nie spodziewaliśmy się aż takiego
efektu, ale…
Wybuchłam śmiechem, niemal dławiąc się herbatą. Mimo
mojej początkowej wściekłości, sytuacja była naprawdę zabawna, a ktoś, kto
widziałby to całe zdarzenie z ulicy, miałby niezły ubaw.
- Jak wy to zrobiliście? – spytałam z autentyczną
ciekawością.
Skąd oni, do cholery, wzięli ten dym?
- No cóż, nie testowaliśmy tego wcześniej, byłaś naszą
pierwszą ofiarą. Kupiłem jakiś tydzień temu w sklepie kulę, która po uderzeniu
wybucha i wydobywa się z niej dym. Zresztą, sama wiesz, jak to działa. Kiedy
chłopcy powiedzieli już magiczne słowa, po prostu wrzuciłem ją do środka i…
kaboom! Twoja mina była bezcenna – dodał, uśmiechając się do mnie z miną
aniołka.
Wywróciłam oczami, usiłując zachować powagę.
- Najlepsze w tym wszystkim było to, jak ugryzłaś
Zayna – Hazza parsknął śmiechem, a reszta poszła za jego przykładem.
Natychmiast oblałam się rumieńcem, przypomniawszy
sobie to nieszczęsne wydarzenie. Co za wstyd…
- Nie martw się, wpadłaś Zaynowi w oko, nie będzie się
na ciebie gniewał – zamruczał Hazza, patrząc znacząco w stronę mulata.
Zakrztusiłam się, prawie wylewając na siebie zawartość
trzymanego przeze mnie kubka. Niall natychmiast rzucił mi się na pomoc i klepał
mnie po plecach, aż uciążliwy kaszel całkiem nie przeszedł.
Chłopak spiorunował przyjaciela wzrokiem, ale Harry
jakoś specjalnie się tym nie przejął. Zachichotał pod nosem i przyłożył do ust
kubek z herbatą, by zamaskować szeroki uśmiech, który pojawił się na jego
twarzy. Spuściłam wzrok, bo nagle moje dłonie stały się niezwykle interesujące.
Naprawdę mu się spodobałam?
- Musimy spadać – oznajmił Lou, wstając z miejsca. –
Zostało nam jeszcze trochę domów do rozwalenia.
Chłopcy parsknęli śmiechem, a na mojej twarzy pojawił
się ostentacyjny grymas.
Skinęłam głową, odprowadzając nowych znajomych do
samego wyjścia. Trochę było mi przykro, że już mnie zostawiają, ale sam fakt, że
poznałam członków One Direction był nieprawdopodobny. Cóż, miałam cichą
nadzieję, że jeszcze kiedyś mnie odwiedzą, ale nie wypowiedziałam tego życzenia
na głos.
Gdy już mieli wychodzić, Zayn odwrócił się w moją
stronę, nagle olśniony jakiś pomysłem – widziałam to w jego oczach…. I czułam,
że będę miała przerąbane.
- Tak sobie pomyślałem… Może pójdziesz z nami, będzie
fajnie – zaproponował, uśmiechając się lekko.
Na widok jego pełnej nadziei miny, moje serce
oszalało. Jak Boga kocham, nigdy wcześniej nie biło z taką prędkością.
- Jasne, super pomysł – odezwał się Nialler, opierając
się nonszalancko o framugę drzwi.
Takiej propozycji się nie spodziewałam… Moja mina
zrzedła, a uśmiech spełzł z twarzy.
- Chłopaki, jest pewien problem – zawahałam się. – Ja…
nie przepadam za Halloween.
- No pewnie, no to chodźm… Co ty powiedziałaś? – Loueh
zatrzymał się w pół kroku, nie wierząc własnym uszom.
- Nie o to chodzi, że nie chcę iść z wami. Problem leży w tym, że ja tak z
reguły niezbyt lubię to święto. Jakoś nigdy go nie obchodziłam i nie mogę sobie
wyobrazić, że dziś miałoby być inaczej. Raczej… nie – zakończyłam na
wdechu.
Chłopcy spojrzeli na mnie ze zdziwieniem, jakby
czekając na ciąg dalszy. Zrobiło mi się strasznie głupio, że im odmówiłam, mimo
że bardzo chciałam z nimi wyjść. Ale… ja i Halloween?!
- Serio? – spytał dla upewnienia Hazza. – Nigdy nie
obchodziłaś Halloween? Nigdy nie zbierałaś cukierków?
- Nie – przyznałam, oblewając się rumieńcem.
Cała piątka wybuchła niepowstrzymanym śmiechem. Co
było w tym śmiesznego? Przyglądałam się ze zdziwieniem ich reakcji. Nialler
zatoczył się ze śmiechu, wpadając na Zayna i obaj przewrócili stojak na
parasole, który jeszcze przed chwilą znajdował się przy drzwiach. Czego nie
dotkną, to zniszczą...
- Co was tak bawi?! – fuknęłam.
- Chyba musimy cię czegoś nauczyć. To nasz obowiązek –
Lou zrobił dziwną minę, patrząc znacząco na chłopców.
O nie…
- Idziesz z nami – oznajmił Liam z szerokim
uśmiechem.
- To nie jest
najlepszy pomysł – mruknęłam, ale Hazza i Lou złapali mnie pod ramiona i
wywlekli z domu. Zdążyłam tylko zamknąć drzwi i odmówić szybką modlitwę.
Oni chyba kompletnie oszaleli! Wróć, oszaleli już
dawno temu, ale to, co robili teraz, to był już szczyt głupoty. Oni chyba nie
zamierzali przekonać mnie do tego święta? Nie chcieli zaciągnąć mnie do obcych
domów, żeby zbierać cukierki? Prawda?!
No dobra, muszę przyznać, że nie było aż tak źle.
Chłopcy odstawiali co rusz jakieś zabawne teatrzyki, a ja nie przestawałam się
śmiać. Nie jestem pewna, czy o to chodzi w tym święcie, ale może troszkę…
odrobinkę je polubiłam. Dzięki tej piątce debili – naprawdę nie wiem, jak
inaczej mogłabym ich nazwać. Jeden jedyny raz pożałowałam, że z nimi poszłam.
Lou uparł się, żeby użyć jeszcze jednej kulki i wrzucił ją do mieszkania
starszego faceta, który przez kilkadziesiąt metrów ścigał nas z parasolką w
ręku. Tak, to nie było przyjemne…
Gdy chłopcy odprowadzili mnie do domu, była już późna
noc. Ciężko mi było na sercu z myślą, że może już nigdy ich nie zobaczę, ale
chłopcy szybko rozwiali moje wątpliwości. Wprosili się do mnie nazajutrz. I nie
przesadzam mówiąc „wprosili”. Hazza najzwyczajniej w świecie poinformował mnie,
że wpadną do mnie jutro, żeby „trochę mnie rozruszać”…
Uścisnęłam chłopców na pożegnanie, zapewniając, że
będę na nich czekać.
Gdy już mieli odejść, Zayn odwrócił się na pięcie i
dwoma skokami pokonując schody, znalazł się tuż przy mnie. Moje serce oszalało,
a kolana ugięły się, gdy lekko musnął ustami mój policzek.
- Cieszę się, że cię poznałem – powiedział na tyle
cicho, by chłopcy nie mogli go usłyszeć. – Przepraszam, że tak marnie to
wszystko się zaczęło, ale… może… jeśli miałabyś ochotę…
- Z chęcią się z tobą umówię, Zayn – przerwałam mu w
nagłym przypływie śmiałości.
Uśmiechnął się szeroko i ścisnąwszy delikatnie moją
dłoń, odszedł razem z chłopcami.
Byłoby pięknie, gdyby nie te dzikie wrzaski Hazzy,
Niallera, Liama i Lou. Jutro czeka nas długa rozmowa
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz