#86 Liam
Ciocia (T.I), ciocia (T.I)! - odwróciłam głowę i spojrzałam a moją siostrzenicę, która wbiegła do pokoju i rzuciła mi się w ramiona. Uśmiechnęłam się szeroko i przytuliłam małą.
- Cześć szkrabie.. to jak. Gotowa na lepienie bałwana ? – Zaśmiałam się cicho widząc jak sześcioletnia dziewczynka z zapałem kiwa twierdząco głową i po chwili mknie ku swojemu tacie, a ten pomaga jej się ubrać. Wyprostowałam się i przeniosłam wzrok na swoją siostrę.
- Na pewno dasz sobie z nią radę ? Jessica potrafi dać człowiekowi nieźle w kość.
- Nie martw się.. będziemy się świetnie bawić. Wy już lepiej idźcie, bo się spóźnicie na to całe przyjęcie. No.. już. Sio mi stąd. – Założyłam kurtkę i stanęłam w drzwiach, a Jessica stanęła obok mnie. Poczekałyśmy aż moja siostra z szwagrem w końcu opuszczą dom. Oczywiście nie odbyło się bez ciągłych pouczeń. Wywróciłam oczami i pokiwałam głową na znak zrozumienia. Ludzie..
- Nie pierwszy raz zostaję sama z Jessicą. Mam 19 lat. Poradzę sobie! Idźcie już. – (I.T.S) spiorunowała mnie wzrokiem, ale w końcu opuściła dom. Odetchnęłam z ulgą i zamknęłam za nimi drzwi. Czasami moja siostra jest niemożliwa. Rozumiem, że się martwi, no, ale ile można ? Przeniosłam wzrok na sześcioletnią dziewczynę.
- To jak… idziemy lepić tego bałwana!
*
Stanęłam w pewnym oddaleniu od trzech gigantycznych kul śniegu. Jessica nie żartowała. Na serio miała zamiar ulepić ogromnego bałwana. Przekrzywiłam delikatnie głowę w bok. Jakim cudem przeniosę kulę, która będzie tułowiem na dwa razy większą od niej kulę ? Nie dam rady, a Jess mi nie pomoże. Jest za mała. Westchnęłam cicho i poprawiłam rękawiczki. Raz kozie śmierć. Podeszłam do jednej z kul i ugięłam nogi w kolanach. Chwyciłam kulę i zaczęłam ją podnosić. Wspominałam już, że dzisiejszego dnia śnieg był wyjątkowo śliski ? Nie ? W takim razie teraz wam to mówię. Nie minęło kilka sekund, a ja już leżałam na ziemi cała w śniegu. Westchnęłam poirytowana i wstałam. Poprawka. Ja próbowałam wstać. Niestety moje starania poszły na marne. Po chwili znowu wylądowałam na twardej ziemi. Nawet fakt, że była ona pokryta puszystym śniegiem nie pomógł. Moje cztery litery bolały mnie niemiłosiernie. Do moich uszu dobiegł śmiech. Męski śmiech. Odwróciłam głowę i spojrzałam w stronę, z którego dochodził. Ujrzałam piątkę chłopaków, którzy śmiali się z mojego nieszczęścia. Moją uwagę przyciągnął jeden z nich. Nie śmiał się tak jak jego towarzysze. Na jego twarzy widniał jedynie szeroki uśmiech, a jego brązowe oczy, w których mogłabym utonąć wpatrywały się w moją skromną osobę. Moje policzki chyba jeszcze nigdy nie były tak czerwone. I to wcale nie od zimna. Otrząsnęłam się z zamyślenia. Poczułam jak Jess odgarnia śnieg z moich kolan. Posłałam jej delikatny uśmiech i wstałam. Nie odbyło się od małego poślizgnięcia. Mało brakowało, a znowu wylądowałabym na ziemi. To oczywiście wywołało u chłopaków jeszcze większy śmiech. Przeniosłam wzrok na wciąż śmiejących się sąsiadów i spiorunowałam ich wzrokiem. Skrzyżowałam ręce na piersiach.
- Zawsze śmiejecie się z czyjegoś nieszczęścia ? – uniosłam brew ku górze.
- Zazwyczaj. – Chłopak z burzą kręconych włosów pokiwał twierdząco głową i ponownie wybuchnął śmiechem.
- Żałuj, że nie widziałaś swojej miny, kiedy wylądowałaś na ziemi. – tym razem odezwał się mulat. Prychnęłam pod nosem i otrzepałam się z śniegu. Odwróciłam się do nich tyłem i spojrzałam na Jess.
- To jak.. lepimy dalej ? – uśmiechnęłam się delikatnie. Po chwili poczułam na ramieniu czyjąś ciepłą dłoń. Spojrzałam delikatnie w górę i wręcz utonęłam w brązowych tęczówkach chłopaka. Poczułam jak moje nogi uginają się, ale tym razem nie przewróciłam się. Potrząsnęłam delikatnie głową. Opanuj się (T.I). To tylko zwyczajny chłopak. Tylko.
- Wybacz za nich. Oni tak zawsze.. jestem Liam. A ty ? – posłał mi delikatny uśmiech, a ja od razu go odwzajemniłam. Przyjemny dreszcz przebiegł po moim ciele, kiedy usłyszałam ten jego głęboki głos.
- (T.I).. a to jest Jessica. – Poczułam obowiązek przedstawienia Liamowi moją siostrzenicę. Zwłaszcza kiedy ta chrząknęła znacząco i pociągnęła mnie za dłoń dając znak, że ona też tu jest. Liam uśmiechnął się i głową wskazał na kule śniegowe, które w dalszym ciągu czekały aż ktoś ustawi je na właściwym miejscu.
- Mogę wam pomóc ? – nie zdążyłam się odezwać, bo Jessica po krzyknięciu „TAK” od razu złapała chłopaka za dłoń i pociągnęła go w kierunku miejsca, w którym miał spocząć gotowy już bałwan. Po drodze zdążyła wtajemniczyć go w swoje plany dotyczące imienia i wyglądu śniegowego ludzika. Pokręciłam rozbawiona głową, a przed oczami przemknęła mi czwórka chłopaków.
- MY TEŻ POMOŻEMY – krzyknął blondyn, a reszta pokiwała ochoczo głowami i zasalutowała mojej siostrzenicy.
- Czekamy na rozkazy! – brunet pokłonił się Jessice, a ta z błyszczącymi oczami zaczęła dyrygować całą piątką dorosłych chłopaków. Muszę przyznać, że widok był co najmniej komiczny. Zaśmiałam się i dołączyłam do rozbawionej gromadki.
*
Przykryłam małą kocem i po cichu opuściłam jej pokój. Zeszłam po schodach na dół i skierowałam się do salonu skąd dochodził odgłos rozmowy. Usiadłam między Louisem, a Harrym i posłałam im delikatny uśmiech.
- Dzięki za pomoc. Jess była zachwycona. Sama nigdy nie poradziłabym sobie z tym olbrzymem. – wskazałam głową okno, przez które widoczny był owoc naszej pracy. Ogromny bałwan ochrzczony przez Jessicę skromnym imieniem „Ben”.
- Zawsze do usług. – Liam puścił mi oczko, a ja ponownie tego dnia zatonęłam w jego oczach. Uśmiechnęłam się delikatnie. Po chwili wstałam i rozejrzałam się po moich towarzyszach.
- Chcecie jeszcze gorącej czekolady ? – Uniosłam delikatnie brew ku górze, skierowałam swoje kroki ku kuchni.
- Nie dzięki.. my będziemy się już zbierać. Jutro rano mamy próbę. – Pokiwałam głową na znak zrozumienia. No tak.. nie powiedziałam wam. Chłopaki należą do zespołu One Direction. Na pewno znacie ten zespół. W końcu są rozchwytywani na całym świecie. Uśmiechnęłam się i odprowadziłam ich do drzwi.
- To.. do zobaczenia. – pomachałam im ręką na pożegnanie i zamknęłam drzwi. Wróciłam do pokoju z zamiarem posprzątania kubków po chłopakach. Na stole zastałam małą karteczkę. Podniosłam ją. „Spotkajmy się jutro o 18. Będę czekał w parku przy starym dębie. Liam”. Uśmiechnęłam się szeroko i schowałam karteczkę do kieszeni.
*
Rozejrzałam się po parku. Wpadłam. Tu były same dęby. Jakim cudem mam odnaleźć to drzewo o którym wspomniał Liam w swoim krótkim liściku ? Westchnęłam cicho i schowałam dłonie do kieszeni płaszcza. Wolnym krokiem ruszyłam przed siebie. Co chwila spoglądałam na zegarek. Świetnie. Jestem już spóźniona. Kopnęłam kamień, który z potoczył się po śniegu. Po kilku minutach dostrzegłam znaną mi sylwetkę. Przyspieszyłam kroku, a moim oczom ukazał się Liam. Uśmiechnęłam się delikatnie i podeszłam do niego.
- Cześć.. przepraszam za spóźnienie. – chłopak odwrócił się ku mnie i posłał mi szeroki uśmiech. W jego dłoniach znajdowała się piękna, czerwona róża, którą mi wręczył.
- Myślałem, że nie przyjdziesz.. ale cieszę się, że już jesteś…
- I co dalej ? – Uniosłam brew ku górze i zaśmiałam się cicho widząc ciekawe spojrzenia Emmy.
- Zaczęliśmy się częściej spotykać, spacery, koncerty, wspólne kolacje. A potem już sama wiesz.. – pogłaskałam córkę po policzku.
- Tak, wiem, wiem. żyliście jak w bajce. – mała pokiwała delikatnie głową i zeszła z moich kolan.
- Właściwie to nadal żyjemy jak w bajce. – Przeniosłam spojrzenia na Liama, który usiadł i objął mnie ramieniem. Wtuliłam się w niego i pokiwałam twierdząco głową na znak potwierdzenia jego słów. Liam uśmiechnął się do naszej córki, po czym spojrzał na mnie. Uśmiechnęłam się szeroko, a po chwili poczułam jak ciepłe usta Liama muskają moje. Tak.. zdecydowanie nadal żyjemy jak w bajce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz